Sowa
Sir Ernest Shackleton – jeden za wszystkich Sir Ernest Shackleton – jeden za wszystkich

Sir Ernest Shackleton – jeden za wszystkich

Nazwy własne statków i okrętów są często zapowiedzią przyszłych przygód i bywają wręcz prorocze. Endurance można przetłumaczyć jako wytrzymałość lub wytrwałość. Czy ktoś, kto wyruszył na ekspedycję polarną tak nazwanym statkiem, mógł spodziewać się przeciwności? Z pewnością tak. Ale, jak się później okaże, imię statku miało odzwierciedlać nie jego uwarunkowania techniczne, ale stan ducha dowódcy tej wyprawy.

Kiedy w sierpniu 1914 r. nagłówki gazet grzmią o rozpoczynającej się wojnie, Endurance wypływa właśnie z Plymouth w kierunku Buenos Aires. To tam, do 27-osobowej załogi ma dołączyć Sir Ernest Shackleton – doświadczony odkrywca i znawca morskich szlaków. Załogę stanowią oficerowie, naukowcy, marynarze, fotograf, 69 psów i 2 świnie.

Na przestrzeni ostatnich 14 lat Sir Shackleton dwukrotnie bezskutecznie próbował dotrzeć na biegun południowy. Jako syn irlandzkiego lekarza, otrzymał solidne wykształcenie. Jako mąż córki znanego prawnika, posiadał odpowiednie zaplecze finansowe. Niedawno skończył 40 lat. Być może, wchodząc na pokład statku czuł, że będzie to jego ekspedycja życia. Wprawdzie biegun południowy został już wcześniej zdobyty, ale nikt dotąd nie przeszedł go z pomocą psich zaprzęgów.

Plan był następujący: po krótkim pobycie na Georgii Południowej (małej wysepce brytyjskiej na Atlantyku) dopłynąć Morzem Weddella na Antarktydę. Po czym, przemierzyć kontynent pieszo, aż do wybrzeża Morza Rossa. W międzyczasie inna jednostka - Aurora, miała dotrzeć do wybrzeży Morza Rossa i wyruszyć z zaopatrzeniem w kierunku nadchodzącej załogi.

Wszystko szło zgodnie z założeniami planu do czasu, gdy zaledwie 160 km od wybrzeża Antarktydy statek utknął między lodowymi krami. Nie przewidziano specyfiki Morza Weddella, którego wody otoczone są z trzech stron lądem, przez co płyną po półokręgu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wynikiem tego zjawiska jest pak - gromadzący się dryfujący lód, który tworzy barierę uniemożliwiającą dotarcie do brzegu.

Tuż po hucznie świętowanym Nowym Roku, statek podpływa do bariery lodowej, z której już widać Antarktydę. Sukces wydaje się bliski. Jednak skute lodem morze blokuje statek, uniemożliwiając jakąkolwiek kontrolę nad kierunkiem rejsu. Na nic zda się interwencja uzbrojonej w łomy i dłuta załogi. Endurance znalazło się w potrzasku.

To, co dzieje się później, przerasta najczarniejsze scenariusze. Załoga zmuszona jest przeczekać zimę na morzu. Przez ponad 9 miesięcy wszelkie próby obrania właściwego azymutu przypominają kluczenie w labiryncie. Załoga pozostaje bez kontaktu ze światem, bo chociaż statek jest wyposażony w nadajnik, to w przekaźnik odbioru – już nie.

Wreszcie 27 października 1915 r. po tym, gdy napierające kry mocno niszczą kadłub, dowódca załogi zmuszony jest podjąć najtrudniejszą decyzję – trzeba natychmiast opuścić statek. Udaje się uratować trzy tony zapasów oraz mnóstwo lin, desek i żagli. Załoga, żegnając się ze statkiem, trzykrotnie wiwatuje. Statek z trzepoczącą na wietrze brytyjską flagą nabiera wody, podczas gdy rozbitkowie, z pomocą psów, przemierzają olbrzymią krę lodową. Rozbijają obóz, z którego miesiąc później zobaczą jak Endurance ginie w oddali pod taflą lodu. Teraz mogą polegać już wyłącznie na trzech ocalałych łodziach ratunkowych, które ciągną za sobą, szukając drogi do stałego lądu. Zapasy żywności szybko się kurczą i trzeba żywić się upolowanymi fokami i pingwinami, a później również zastrzelonymi psami z zaprzęgów.

Po ponad 4 miesiącach naprzemiennej wędrówki i rozbijania kolejnych obozów, pak zaczyna falować, a na horyzoncie widać pierwszą wyspę Joinville. Załoga ćwiczy szybki załadunek łodzi, w razie pęknięcia kry. Niestety, pak jest zbyt ciasny by dopłynąć do wyspy. Trzy ostatnie psy muszą zostać zjedzone.

Sytuacja coraz bardziej się komplikuje. Zziębnięta, przemoczona i głodna załoga wciąż dryfuje w lodowym labiryncie. Morze jest wzburzone, wokół pływają orki, a prąd znosi ich na otwarty Atlantyk. Wreszcie, 15 kwietnia 1916 r. dobijają do kamienistego brzegu Wyspy Słonia. Załoga szaleje ze szczęścia, podczas gdy dowódca eskapady nie przestaje myśleć nad planem ocalenia. Wkrótce ogłasza, że wraz z pięcioma osobami zamierza dotrzeć 7-metrową łodzią do stacji wielorybniczej na Georgii Południowej. Plan zakłada przebycie 1200 km przez najniebezpieczniejszy ocean świata. Jeśli nie wrócą z pomocą, to pozostali mają wsiąść na drugą łódź, aby przedostać się na Wyspę Deception, gdzie być może napotkają przypadkowych wielorybników.

Wciąż nie jest to happy end tej historii. Łódka, zgodnie z przewidywaniami, znajduje się w fatalnych okolicznościach. Wysokie fale zalewają burtę, a niskie temperatury szybko doprowadzają do jej oblodzenia. Przez 17 dni członkowie załogi walczą z odmrożeniami ciała, skrajnym wyczerpaniem i huraganami. Kiedy osiągają cel i wychodzą na brzeg są w opłakanym stanie. Tylko trzech z nich jest w stanie maszerować. Przez kolejne 36 godzin przemierzają masyw górski, aby dostać się do najbliższej stacji wielorybniczej Stromness. Tam otrzymują pomoc.

To, co wyciska łzy w historii tej wyprawy, to niestrudzony duch Shackletona na jej każdym etapie. Zaledwie dzień po własnym ocaleniu już snuje plany, jak uratować uwięzionych na Wyspie Słonia towarzyszy wyprawy. Po ponad 2 latach od rozpoczęcia ekspedycji i 1,5 rocznej tułaczce po Antarktyce, wszyscy uczestnicy ekspedycji pod dowództwem Sir Shackletona zostają ocaleni.